Diagnoza, która zmienia wszystko – historia Ani

- Wzięłam udział w kampanii „RSM-nastawienie na leczenie”  bo wiem, jak samotna i przerażająca potrafi być diagnoza zaawansowanego raka szyjki macicy. Chciałam dać twarz tej chorobie, pokazać, że za statystykami stoją prawdziwe kobiety z emocjami, nadziejami i planami na przyszłość. Wiem też, jak ważne jest wsparcie – nie tylko medyczne, ale i psychiczne. Mam nadzieję, że moja historia doda innym odwagi, by walczyć i otwarcie mówić o tym, co przeżywają. Nie jesteśmy same -  mówi Anna Iwanicka, ambasadorka kampanii.

Moja historia z rakiem szyjki macicy zaczęła się w sierpniu 2023 roku. Jestem mamą trójki dzieci, więc regularne badania zawsze były dla mnie priorytetem – cytologię wykonywałam każdego roku. W 2023 roku coś mnie jednak zaniepokoiło: miałam nietypowe, nasilone krwawienia, które utrudniały wykonanie cytologii. Zaczęła się wtedy moja podróż od lekarza do lekarza. Początkowo trafiłam na oddział endokrynologiczny, bo podejrzewano u mnie zaburzenia hormonalne jako przyczynę krwotoków. W trakcie szczegółowego wywiadu opowiedziałam lekarzom o wcześniejszych problemach z szyjką macicy i zabiegach, które miałam. Zdecydowali, aby pobrać mi wycinki z kanału szyjki oraz endometrium – trochę „awaryjnie”, dla pewności. Wyniki miały być po dwóch tygodniach, ale już po tygodniu dostałam informację.
 
Diagnoza– zaawansowany rak szyjki macicy była jak dostanie obuchem w głowę. To była histeria nie do opisania, tym bardziej że w naszej rodzinie wcześniej nie było nowotworów. Najpierw dowiedziałam się o chorobie taty, a dwa miesiące później o swojej – oberwałam w dwa policzki naraz. Po wyniki pojechałam sama. Dziś myślę, że to dobrze, bo mogłam wypłakać się w spokoju, wykrzyczeć złość i bezsilność przed obcą osobą. Po chwili, gdy emocje opadły, przyszedł bunt: „No dobrze, mam raka. I co teraz? Leczymy się!” Takie nastawienie utrzymuję do dziś.
 
Leczenie nie było łatwe do rozpoczęcia. W moim przypadku nie można było po prostu „wyciąć” guza – nowotwór za bardzo się rozprzestrzenił: obejmował szyjkę, kości, węzły chłonne, na szczęście tylko w obrębie jamy brzusznej. Leczenie zaczęłam w październiku 2023 roku – najpierw miała być chemio- i radioterapia, ale po szczegółowych badaniach okazało się, że radioterapia nie przyniosłaby oczekiwanych rezultatów. Zdecydowano więc o bardzo intensywnej chemioterapii – miało być 8 wlewów co trzy tygodnie, ale organizm dawał radę, więc wydłużono cykl o dwie dodatkowe dawki. Po drodze były opóźnienia z powodu złych wyników morfologii, konieczność przetaczania krwi, żelazo dożylne... Ale dałam radę.
 
Po ukończeniu chemioterapii myślałam, że czeka mnie przerwa, ale pani doktor zdecydowała błyskawicznie: za trzy tygodnie zaczynamy immunoterapię. Byłam zaskoczona, ale okazało się, że immunoterapia przyniosła znaczną poprawę – wróciły siły, morfologia się poprawiła, trochę przytyłam (ale to akurat najmniej ważne). Po ok. ośmiu miesiącach leczenia badania obrazowe pokazały, że „dziadostwo” znika – z przerzutów zostały tylko śladowe zmiany na szyjce macicy. Leczenie działa! Najtrudniejsze w tej chorobie jest nieustanne czekanie i niepokój: czy to leczenie wciąż będzie skuteczne? Na razie działa, minęło już ponad półtora roku, wyniki są lepsze niż zakładałam, ale świadomość, że powrót choroby jest możliwy, nigdy do końca nie znika. Staram się o tym nie myśleć za często, ale czasem trudno sobie z tą myślą poradzić.
 
Po diagnozie dużo się w moim życiu zmieniło. Zrezygnowałam z pracy zawodowej, przeszłam na rentę i... paradoksalnie jestem szczęśliwa, że mam w końcu czas dla siebie i dzieci. Chociaż czasem brakuje mi ludzi i rozmów, to doceniam to, że mogę po prostu być w domu, położyć się, odpocząć, pobyć z rodziną. Stałam się domatorką, a wcześniej byłam wszędzie – tu, tam i jeszcze gdzieś indziej. Teraz potrafię cieszyć się małymi rzeczami. Przestałam planować życie – jeśli pojawia się pomysł, pakujemy się i działamy. Już nie analizuję tysiąc razy, po prostu korzystam z chwili.
 
Największym wsparciem jest dla mnie mąż – nie wyobrażam sobie przechodzić tego wszystkiego bez niego. Oczywiście, bywają gorsze i lepsze chwile, ale przeszliśmy razem przez najtrudniejszy sprawdzian w naszym wspólnym życiu i wydaje mi się, że zdaliśmy go celująco. Największą motywacją są moje dzieci i rodzina. Staram się nie pokazywać
im złych chwil, choć widziały mnie i w tej najgorszej wersji – zupełnie bez sił, łysą (to akurat im się podobało!). To one dają mi „kopa”, dbają o mnie, przypominają, żebym nie przesadzała z kawą.
 
Często mówi się, że osoby chore onkologicznie mają mnóstwo marzeń i planów. Ja kiedyś próbowałam stworzyć dla siebie taką „mapę marzeń”, ale... chyba nie do końca jej potrzebuję. Dobrze mi tu i teraz, z rodziną, w domu, w spokojnym rytmie codzienności.
 
Tak wygląda moja historia. Może doda komuś otuchy – bo choć leczenie jest trudne, wiem, że można żyć mimo choroby i znaleźć jeszcze w życiu szczęście. 
Historia Iwony – siła, która inspiruje

- Zdecydowałam się wziąć udział w kampanii, bo chciałam trochę wesprzeć wszystkie dziewczyny, żeby były dobrej myśli, żeby się nie załamywały i miały pozytywne nastawienie. Jest wiele metod leczenia, a medycyna przecież cały czas się rozwija, także mam nadzieję, że tę paskudną chorobę uda się niedługo pokonać – dodaje Iwona Kocieniewska.

Nigdy wcześniej nie miałam problemów ze zdrowiem. Regularnie się badałam, robiłam cytologię, urodziłam dwójkę zdrowych dzieci. W 2023 roku pojawiły się drobne krwawienia, które zaniepokoiły mnie na tyle, że skonsultowałam się z ginekologiem.
Usłyszałam, że to normalne w moim wieku, objaw menopauzy. Mimo wszystko czułam, że coś jest nie tak. Intuicja mnie nie zawiodła – poszłam do innego lekarza. Diagnoza: zaawansowany rak szyjki macicy.
 
Nie mogłam w to uwierzyć. Nie spodziewałam się tego. Długo nie potrafiłam się z tym pogodzić. Moje życie zmieniło się diametralnie – z aktywnej, pracującej kobiety stałam się pacjentką. Konsylium potwierdziło, że guz jest zbyt duży na operację. Rozpoczęłam chemioterapię i radioterapię. Choć guz się zmniejszył, lekarze nie byli do końca zadowoleni. Trafiłam pod opiekę prof. Blecharza, który zaproponował immunoterapię.
 
Od stycznia 2025 roku przyjęłam już cztery dawki. Czuję się dobrze. Staram się żyć normalnie i aktywnie, bez skutków ubocznych, oczywiście moim marzeniem jest powrót do całkowitego zdrowia. Ogromnym wsparciem jest dla mnie rodzina, przyjaciele, bliscy – to oni dodają mi sił i nie pozwalają się załamać. Moją pasją jest hodowla psów
rasowych – jeżdżę z nimi na wystawy, zdobywam nagrody. To moja radość
i odskocznia.
 
Wzięłam udział w kampanii, by dodać otuchy innym kobietom. Chciałam powiedzieć: nie traćcie nadziei. Medycyna się rozwija, są nowe terapie i możliwości. Można z tą chorobą walczyć – i wygrać. Bądźcie dobrej myśli.

Partner kampanii
Rak Szyjki Macicy - nastawienie na leczenie